Triple sec... góry, spa i dobre jedzenie
Czasem życie nie układa nam się tak jakbyśmy chcieli, ale to nie znaczy że nie idziemy właściwą dla nas drogą.
Z niestety wielu moich słabości ta jest jedna z moich ulubionych, a mowa o hotelach z wyższej półki.
Góry same w sobie by mi wystarczyły no ale....
Hotel bukuje bezzwrotnie już w grudniu, cena lepsza no i odwołać nie mogę co normalnie jest minusem ale nie tu, robię to z premedytacją, bo wiem że już muszę jechać bo szkoda.
Jest to jeden z moich ulubionych noclegów usytuowanych w górach, ten akurat w Tatrzańskiej Łomnicy na Słowacji tj. Grand Hotel Praha, a jest to miejscowość idealna na wypad w różne rejony i szlaki Tatr Słowackich.
Plan był taki: wcześnie wstać i tam dotrzeć i jak najwięcej skorzystać. Ale już mi chyba nikt nie wierzy, że tak się stanie...
Bezsenna noc i niestety wykrakane, wyjazd później niż planowany, ale za to pogoda mega zwłaszcza po wichurze nocnej, która nie dała mi spać.
Melduje się w Tatrzańskiej Łomnicy o 11, szybki zakup ubezpieczenia i dalej w drogę.
Niestety pogoda ulega pogorszeniu co nie wróży ładnych widoków z Łomnicy na którą zaplanowałam wyjechać w tym dniu.
Dojazd bardzo łatwy, parking darmowy także idzie jak pomaśle. Cena za wyciągi, a będzie ich 3 daje wiele do życzenia.
Okazuje się że to idealna miejscówka na wypad na narty, patrząc na narciarzy aż mi żal że nie spróbuje. Nie planowałam i się nie przygotowałam.
Ale wracam na pewno tylko w następnym roku by spróbować te trasy.
Ostatnia kolejka na szczyt jest uzależniona od godziny przypisanej przy zakupie także jest jeszcze chwila na podziwianie narciarzy i obmyślanie gdzie prowadzi szlak na szczyt i czy taki w ogóle istnieje.
Niestety górę zaczyna pochłaniać mgła, co nie wróży nic dobrego, a konkretnie zero widoków.
No i niestety, jak to też bywa w życiu, planowane przepiękne widoki na całe Tatry nie udały się. Mleko, mleko i jeszcze raz mleko, a do tego pizga że hej.
Dla mnie to cenna lekcja jak już się zdecydowałam wychodzić zimą w góry. Ręka zdrętwiała po dosłownie paru minutach bez rękawiczki, zdjęcie muszą być więc przecierpię.
Nie ma co oglądać więc czas na powrót, a ten też ma określoną godzinę, także nawet gdyby była pogoda na widoki i chciałabym posiedzieć to nic z tego, czas na górze to tylko 50 minut. Konkluzja... jak nie ma pogody to nie ma co wyjeżdżać.
Humor mnie jednak nie opuszcza, bar jest, piwko na szczycie wypite, więc czas na powrót.
Pora obiadowa więc trzeba szukać dobrego żarcia. A jak wiadomo różnie bywało zwłaszcza na Słowacji więc czasem kwestia szczęścia (przypomniała mi się pizza z przed roku w jakieś dziurze na Słowacji, kiedy z grupą wybraliśmy się na spartana zimowego Valciańska Dolina, ale imprezka zrekompensowała wszystko, a alkohol przetrawił to coś).
Najlepiej tam gdzie dużo ludzi jest, to jest dobry znak i po kilku okrążeniach trafiony zatopiony - restauracja zwana "Stara Mama". Dużo ludzi, a do tego miejsce ma swój klimat także zostajemy.
Nasycona, więc czas na meldunek w hotelu, który już znam i wiem co mnie czeka. Siesta musi być, a że czasowo dobrze stoimy to koniecznie.
Wyspana to czas na strefę relaxu czyli basen, jakuzzi i saunę, nie wiem jak ktoś może tego nie lubić. Basen zewnętrzny podgrzewany z bąbelkami przebija wszystko. Odpływam dosłownie.
Kilkanaście długości basenu na koniec powoduje ssanie w żołądku, a więc pora na kolacje. Smaki jakich jeszcze nie jadłam, oczekiwania zaspokojone. Menu inne niż ostatnio także nie można się nim znudzić.
Dobra mam jeden minus tego miejsca, wieczorny seans filmowy nie wypalił bo internet mulił, ale to jakbym się strasznie czepiała, przecież mogłam wcześniej zbuferować.
Drugi dzień. Rano pobudka, czas na śniadanie (też niczego sobie) i wymeldowanie, aby się udać do mojego miejsca czyli Strebske Pleso, takie tam słowackie Zakopane.
W zimie tu nigdy nie byłam także nie wiedziałam co mnie czeka. Parking darmowy, a to nowość, chyba jest za zimno dla parkingowych.
Temperatura ujemna, więc po nocnym deszczu całe chodniki oblodzone (porażka), ale to nam nie doskwiera aż tak bo idziemy na szlak już mi znany, ale nie w zimie.
Do naszego celu Popradske Pleso prowadzą 2 szlaki, wcześniej nie zwróciłam uwagi, ale ten fajniejszy z otwartą przestrzenią i bardziej eksponowany z mega widokami jest oznaczony jako teren lawinowy, więc musimy obrać ten drugi.
Gdyby nie drugi głos rozsądku to ja bym wybrała ten pierwszy ładniejszy szlak, ale to już zostawię na kiedy indziej.
Trasa bardzo łatwa, dodatkowo już przetarta także godzinka i jesteśmy. Miejsce mi dobrze znane w porze wiosenno-letniej niczym tego nie przypominało.
Zdecydowanie wole tą wersje bez śniegu. Chciałam podejść bliżej do Osterwy na której byłam w lecie, ale kiedy wpadłam po samo kroczę odpuściłam bo na wszystko przyjdzie czas.
Najgorsze to to, że stuptuty miałam w plecaku a nie na sobie, raki też a czekan w samochodzie... o rękawicach już nie wspomnę.
I wtedy zrozumiałam, że wychodzenie w góry w zimie to inna bajka, polega na czym innym niż tylko widoki, jeszcze nie umiem tego opisać bo wszystko przede mną.
Przygotowanie i organizacja to podstawa, a do tego szkolenia i jeszcze raz szkolenia.
W lecie można tu posiedzieć i podziwiać godzinami, ale zima ma swoje zasady i po krótkiej wizycie czas na powrót. Mniej niż godzina i już przy samochodzie, także jak na góry to zaliczone w kosmicznym tempie.
Nawet pokuszę się o stwierdzenie, że nadaje się na wypad po niedzielnym obiedzie. Koniec wycieczki, ale nie koniec przygody zaplanowanej na ten rok także do usłyszenia.
Ogłoszenie dla znajomych lasek: planowany babski weekend a la "reset", także będziemy w kontakcie.
Posted by Gruszka