Między piekłem a niebem...
Kolejny górski post....
Ostatnio znalazłam i takie prawdziwe…. „Zawsze jest dalej niż wygląda. Zawsze jest wyżej niż wygląda. Oczywiście zawsze jest trudniej niż wygląda”.
Kolejny wyjazd w góry musiałam już drugi raz przełożyć… niestety. Ale jak to mówią do trzech razy sztuka. Także wszystko w rękach losu i może troszeczkę moich… hahaha. Jestem tylko amatorem pasjonatem, który stawia swoje pierwsze kroki w górach. Ale móc to chcieć.
Tym razem powrót do przeszłości, czyli do wspomnień z wyprawy, którą odbyłam dokładnie w drugiej połowie lipca tego roku. Plan był ustalony na pierwszy dzień tzn. przejść całą Dolinę Młynicką i zejść Furkotną, do której już podchodziłam z jednej i z drugiej strony, i tak albo szlak zamknięty albo pogoda pod psem. Więc tym razem musiało się udać. Ale niestety pogoda rozdaje tu karty i sprawdzałam ją codziennie, zwłaszcza że nie rozpieszcza ona ostatnio gór. To ma być fun trip, a nie walka z żywiołem.
Próbuje różnych możliwości i metod jak ogarnąć góry z jednym noclegiem i dwoma wyjściami. Tym razem stawiam na bardzo wczesny wyjazd bo o 4 rano już w drodze. A ja tak nie znoszę wstawać rano… ale czego się nie robi dla gór, a do tego może się okaże, że jestem jednak porannym ptaszkiem… Puściutko więc droga minęła bardzo gładko i sprawnie, i po przekroczeniu granicy słowackiej kieruję się najpierw na miasteczko Tatrzańska Łomnica, gdzie już w znanym i sprawdzonym miejscu ogarniam ubezpieczenie w góry, no niestety konieczność … taka rada dla wychodzących!!!
Tyle razy odwiedzałam te regiony, że już nawet nie używam nawigacji i po załatwieniu formalności kieruje się bezpośrednio na Strbske Pleso, skąd zamierzam rozpocząć swoje wyjście. Pogoda jest w porządku nawet słońce świeci, a zapowiadali deszcz i burze, także entuzjazm jeszcze bardziej rośnie.
It has began. Jestem na szlaku, który jest bardzo przyjemny, trochę zacieniony bo chwile prowadzi przez las. No i te widoki już u podnóża, które zapierają dech, chyba że tylko ja taaak reaguje na góry :-) seria zdjęć i ruszam dalej.
Pierwszy dłuższy przystanek tak mniej więcej po godzinie to wodospad Skok. Teraz tak sobie myślę, że ja nigdy nie patrzę na zegarek w górach, a przecież czas tam ogrywa dużą role… no ale szczęśliwi……:-):-):-)
Kiedy byłam tu ostatnio czyli w maju też tego roku to
jeszcze skały były otulone śniegiem, a tym razem jest bardzo zielono i kolorowo, można powiedzieć taki górski gaj. Teraz wiem dlaczego ten szlak przyciąga zawsze tyle turystów, ma swój klimat. Pod wodospadem dużo płaskiego terenu i fajne miejsce do zabawy w wodzie np. dla dzieciaków lub pupili.
Niestety tutaj już pojawiają się niepokojące symptomy, że mój organizm jeszcze się nie zregenerował po ostatnim leczeniu i zaczynam mieć zawroty głowy. No cóż trudno...
Szlak dalej prowadzi dosłownie nad wodospad i ma tam parę metrów z użyciem łańcuchów, ale nic trudnego, no może jeden odcinek jak jest tam mokro. Po pokonaniu ścianki czeka mnie magiczny krajobraz z pierwszym jeziorkiem na tym trasie czyli Staw nad Stokiem. I tak właśnie po tylko 10-15 minutach przenosimy się w kolejne zaczarowane miejsce. Najbardziej drażniący jest tu czas bo nie wiesz co masz jeszcze przed sobą i ile czasu możesz tu poświęcić. Ja bym musiała zatrzymać czas, żeby się tym wszystkim nacieszyć.
Trasa dalej kojarzy mi się z wielkimi schodami.... czyli wyjście i po prostym i znowu wyjście i po prostym i tak dalej. Po krótkiej wędrówce dochodzę do pomnika więc wypada się dowiedzieć o co kamam??? już wiem... :-(
W tym rejonie 25 czerwca 1979 roku wydarzyła się tragiczna katastrofa w
Tatrach. Helikopter TANAP-u, spieszący z pomocą rannej niemieckiej
turystce, runął i eksplodował. Sześciu ratowników zginęło na miejscu, a
siódmy zmarł w szpitalu. Był nim znany himalaista Milan Kriššák. Przy pomniku pozostawione są jeszcze szczątki po wraku.... smutne ale prawdziwe niestety... turystka sama zeszła wcześniej...
Nie jestem jeszcze zmęczona, a powoli zawroty mijają, mam nadzieje że już po kolejnym "schodku" będę u podnóża gór bo się nie mogę doczekać, a pogoda jak to ona zmienna, no i te ciemne chmury nie dają mi spokoju. Tradycyjnie kolejny przystanek na spożycie czegoś przy jeziorku Capi Staw na wysokości 2025 m n.p.m. Każde ma swój urok i jest jak unikalny odcisk w górach, za każdym razem jestem nimi wniebowzięta. Chwila refleksji.... ale już widzę gdzie znajduje się tak zwana "Bystra Ławka", ale tylko w postaci punktu bo za daleko na ostrość.
Podejście jest dość ostre i strome, ale w końcu docieram do końca mojej wędrówki w tej dolinie i po pokonaniu ostatnich metrów wraz z łańcuchami ukazuje mi się kolejna dolina Dolina Furkotna. Miał być atak na szczyt Furkot, ale z pewnych względów głównie pogodowych nie udał się. Bystra Ławka to bardzo wąską przełączką na 2300 m n.p.m., więc przy większej ilości turystów lubią robić się tu zatory. Ale było w porządku, odbyło się bez czekania. Po przejściu ukazuje nam się Wielki Furkotny Staw Wyżni.
I tu się zaczęło...Te chmurki nawet dodawały uroku temu miejscu, do czasu jak w ciągu kilku minut pokryły większość krajobrazu i wydały dźwięk... wiadomo jaki.... i tu konsternacja bo się okazało, że jestem wyżej niż chmury burzowe... lubię takie zaskakujące momenty, ale po... jak się dobrze kończą. No nic i tak nigdzie nie ucieknę. Idziem dalej... i widzę, że inni wyłączają telefony, więc nie chce być jedynym celem pioruna i robię to samo. Teraz trochę żałuje, że nie nagrałam chociaż paru sekund. Zaczęło się... weszłam w burzę, na szczęście z delikatnym gradem, widoczność kilku metrów, ale jestem coraz bardziej mokra więc przyśpieszam. Na szczęście trwało to może z 15-20 minut i nastała cisza.
Nie ukrywam miałam banana na twarzy i jaka zadowolona, bo doświadczyłam burzy w górach i mam teraz jakiś jej obraz, ale respekt jest i zawsze będzie. Kontynuuje zejście i po chwili ukazuje mi się kolejne jeziorko tworzące efekt lustra, mowa o Wielki Staw Furkotny Niżni. Ale nie posiedziałam długo i nie podelektowałam się na tyle bo deszcz wrócił niestety i już trwał do końca wędrówki. Także mało w tym przyjemności było na koniec.
W końcu koniec końców... ale nie koniec przygody bo został jeszcze wieczór i cały następny dzień ale to w innym poście...
Fajne jest to, że każdy doświadcza taką wędrówkę na swój sposób, a to wyżej to tylko moje odczucia i moja przygoda, jestem ciekawa jakie będą twoje... pozdrawiam
Posted by Marta