Samotne szczytowanie... Rysy
sierpień 11, 2018 o godzinie 10:45 ,
3 komentarze
Samotne szczytowanie... (nie licząc dziesiątki turystów)
Dlaczego powrót do bloga??? hmmm....
Ostatnio oglądnęłam biografię Ernesta Hemingwaya i coś mnie tknęło żeby spróbować wrócić i nawet coś napisać, ale spokojnie nie zamierzam mu dorównać ani zdobyć nagrody nobla... chociaż...
Obecnie mało biegam i trenuje (czyli wcale...), więc góry są moją jedyną formą wysiłku, a chęć szczytowania jest silniejsza niż brak sił i do tego daje dobrego kopa...:):)
Po ostatnich doświadczeniach wiem, że nie ma co planować. Moje plany ulegają zmianie w trybie natychmiastowym i czasami nie wszyscy za tym nadążają.
Ale postanowione, kolejna wyprawa to Rysy... tym razem samotna wędrówka na szczyt, by osiągnąć swój cel, nikt i nic mnie nie powstrzyma.
O to relacja z ostatniej wyprawy... Rysy od strony słowackiej
Konieczna wizyta w Krakowie dała mi tylko pretekst do wyprawy w góry, bo przecież stamtąd rzut beretem. Niestety fundusze kiepskie więc nie ma hotelu spa ani wykwintnego śniadania....ale jakoś przeżyje.
Dziewczyny pamiętam pamiętam i dalej aktualne... trzeba tylko ustalić termin... babski wypad w górki musi być kwestia zgrania się....
Start z mojego ukochanego miejsca - Strbske Pleso... Słowacja
Po ostatnich zawrotach głowy teraz się przygotuje w suplementy żeby mi nic nie przeszkadzało. Także plecak spakowany po brzegi i w drogę. Miejsce jest mi tak znane że czuje się jak u siebie, parkuje tam gdzie zawsze, zaliczam tą samą toaletę i ruszam dalej. Kieruje się w stronę Popradzkiego Stawu czerwonym szlakiem ze Szczyrbskiego Jeziora, w drogę, którą nie raz przemierzałam i stamtąd dopiero na docelowy szlak.
Podejście prowadzi głównie przez las i jest bardzo lajtowe co pozwala mi się rozgrzać przed wyższymi partiami, dodatkowo promienie tu mało zaglądają, a tego dnia słońce paliło więc każdy cień był dla mnie upragniony.
Nie jestem sama na szlaku, ale było to oczywiste, sezon w pełni (ceny hoteli już dały mi do zrozumienia).
Po mniej więcej godzinie drogi skręcam w kierunku szlaku na Rysy, wkraczam w końcu w rejony mi nie znane, więc ekscytacja narasta. Warto tutaj podejść kawałeczek nad brzeg Popradzkiego Stawu i pokusić się o obejście stawu a dopiero później ruszyć na podbój Rysów.
Planowany czas z tego miejsca to około 3:20 ale już wiem, że trzeba doliczyć trochę więcej, bo to raczej nie ustalał słowacki przeciętniak.
Trasa mi się podoba, nie jest trudna, prosta ścieżka prowadzona przez las świerkowy, wyżej, wśród kosodrzewiny i wodospadu, ale nie byłoby normalne u mnie gdyby zawsze nie coś, kontuzja kolana po ostatnim wypadzie w góry zaczęła się odzywać, a do tego zdałam sobie sprawę że ładowanie plecaka na full to też nie najlepszy pomysł, coraz bardziej czuje kręgosłup, zwalniam tempo i idę dalej i tak nie mam nikomu się poskarżyć ani na kim wyżyć, a powrót nie wchodzi w grę.
W końcu docieram do Żabiej Doliny Mięguszowieckiej, gdzie znajdują się Żabie Stawy... jak ja lubię te górskie jeziorka i już zapominam o dolegliwościach. Przystanek konieczny gdzie delektuje się otoczeniem i staram się dostarczyć trochę energii. Mówią, że nazwa pochodzi od wysepki położonej na Wielkim Stawie, która wielu przypomina…żabę! Ale nie sprawdzałam...
Szkoda, że czas mnie goni bo pewnie rozłożyłabym kocyk i przeleżałabym całe popołudnie otoczona tym co kocham. Ale widząc schodzących już turystów i osób typowo trenujących ruszam pomału dalej do celu.
Kawałek dalej napotykam zator przy łańcuchach i drabinkach i właściwie mam wrażenie, że tu zostały zamontowane typowo pod turystów. Ale plus za dwa pasy ruchu dla wchodzących i schodzących, nie wyobrażam sobie tutaj jednopasmówkę. U niektórych osób wzbudzają przerażenie, niepotrzebnie oczywiście. Chociaż nie ukrywam, że przy mokrej pogodzie sama trzymałabym się ich jak rzep psiego ogona. Nie ma tu aż takiej ekspozycji więc dla mnie łatwizna. Właściwie to prawie ich nie używam.
Po pokonaniu skalnego urwiska ukazuje mi się góra ze szczytami, która wzbudza we mnie szacunek i troszeczkę onieśmiela. W mojej głowie burza mózgów, co jeśli?? czy aby na pewno?? kiedy i czy odpuścić??? czy się uda??? itp. Wiedziałam, że jestem już blisko ale nie byłam pewna czy chce jak najszybciej dotrzeć i się z nią zmierzyć. Brama powitalna jest... i wznoszące się ponad nią wierzchołki. Teren wokoło, jak głosi napis, to Wolne Królestwo Rysy - wejście na jego teren symbolizuje przejście pod tą bramą.
Kolejny przystanek to schronisko Chata pod Rysami 2250 m n.p.m., które mieści się na osuwisku pod przełęczą Waga. To najwyżej położony schron w Tatrach, lecz działa tylko w sezonie letnim, niestety jest często niszczony przez lawiny. Wiem że muszę coś zjeść, bo jak patrzę w niebo to ukazuje mi się cel, który mnie przeraża i właściwie to marzy mi się niezastąpiony "gumi" żel który mnie wręcz tam poniesie.
Obserwuje i podsłuchuje osoby schodzące i trochę nabieram przekonania, że te Rysy to bułka z masłem więc czas się zmierzyć ze swoimi demonami. Docieram do wzniesienia i ku mojemu zdumieniu, które przerodziło się w ekscytacje okazało się, że mój cel czyli Rysy to góra obok. A ja myślałam, że dzisiaj zdobywam jak się później okazało szczyt o nazwie Wysoka (2560 m n.p.m.), zdj. poniżej. Na szczyt tam nie prowadzi żaden szlak turystyczny, więc wejście jest możliwe tylko z uprawnionym przewodnikiem lub drogami taternickimi. Co za ulga, jeszcze nie czas na takie wyzwanie.
Wiedząc, że nie muszę tyle ryzykować dostałam skrzydeł i teraz wejście dla mnie było raczej porównywalne do zejścia z góry, bo nie miałam już żadnych lęków, po prostu wiedziałam że to tylko kwestia formalna. Więc sama przyjemność na końcu mojej wędrówki.
Na szczycie. Krajobrazu nie da się opisać i nieważne którą drogą dotrzesz i jakie trudności pokonasz, to jest coś czego nie można opisać. Panorama, obejmuje setkę szczytów i 12 ważniejszych stawów. Jedyne o co mogłabym zmienić to bycie tam jako jednostka i czerpać energię i radość w pełni.
Jeżeli chodzi o ten szlak to mogę tam wychodzić co weekend dla tych widoków, zwłaszcza tych ze szczytu i pewnie za każdym razem doznam innych wrażeń ale myślę że tylko tych pozytywnych.
Parę wideo i zdjęć dla uwiecznienia tego otoczenia i chociaż bym wolała zostać wiem że czeka mnie jeszcze kilku godzinny marsz w dół. Więc czas na mnie abym ruszyła i udała się w monotematyczne zejście.
Już myślałam że mnie nic nie zaskoczy dzisiaj, a tu kolejne moje zaskoczenie na trasie. Spotykam tragarza, który na pewno jest w swoim żywiole bo robi to jakby był do tego stworzony, jeszcze do tego mnie wymija. Znosić taki ekwipunek z wysokości 2250 m n.p.m., nawet nie pytam czy to też wnosi, podziwiam.
Pod koniec już ledwo czuje nogi, opaska na kolanie spełniła swoje zadanie zwłaszcza przy schodzeniu w dół. Zawsze mam ją przy sobie, czy w górach czy na spartanie. Takie moje must have akcesorii.
Jeszcze jedna rzecz moje lody w ulubionej budce na dole ale niestety musiałam tym razem obejść się ze smakiem. Zamknięte. Czas na powrót do domu i 3 godzinną jazdę samochodem.
Nie żegnam się z tym miejscem i zdecydowanie będę wracać tu systematycznie.
Do zobaczenia i usłyszenia. To dopiero początek mojej przygody z górami!!!
Posted by Marta
3 komentarze - Samotne szczytowanie... Rysy
Spartanka - sierpień 12, 2018 o godzinie 10:00
Grunia bardzo lekko napisane 😊Myślę że góry + pisanie wpłynie na Ciebie kojąco i wyciszająco. Fajne fotki 😍😍
Agnes - sierpień 12, 2018 o godzinie 10:20
Czuc ze Cie to kreci i napedza do dzialania! Babski wypad juz niedlugo!:)
Gruszka - sierpień 12, 2018 o godzinie 11:17
Koniecznie ze spa, brakowało mi tego, a co do szlaku to coś wybiorę extra😅 dzięki Anka Spartanka... praktyka czyni mistrza💪👌